Z dziejów firmy Piekarnia –
Cukiernia „Pellowski” Grzegorz Pellowski

pellowski obraz historia firmy

Z pokolenia na pokolenie

Już czwarte pokolenie pomorskiego, piekarskiego rodu Pellowskich zajmuje się wypiekaniem chleba. W 1947 roku z Wejherowa do zrujnowanego Gdańska przybyli piekarze Stanisław Pellowski i jego syn Józef. Dziś firmę Piekarnia – Cukiernia „Pellowski” w Gdańsku prowadzi razem z rodziną Grzegorz Pellowski, który 23 lata temu przejął ją po ojcu Józefie.

Spod węgla do kazamatów bezpieki

Mój dziadek Stanisław kupił piekarnię w Wejherowie, przy ulicy Świętego Jacka, w roku 1922 – opowiada Grzegorz Pellowski. – Firma rozwijała się do 1939 roku, zaopatrując w pieczywo mieszkańców miasta. Dziadek miał bardzo liczną rodzinę, bo trzy córki i pięciu synów. Po zakończeniu działań wojennych piekarnia nadal funkcjonowała. Ale Niemcy zażądali od dziadka podpisani volkslisty, a gdy odmówił – zabrali zakład. Piekarnię zwrócono mu po wojnie. Po dziadku prowadził ją mój stryj Bolesław, któremu po kilku latach odebrali ją z kolei komuniści. Później została ona zwrócona i obecnie prowadzi ją Janusz, syn Bolesława.

W 1946 roku dziadek i ojciec przyjechali do Gdańska. Zakupili plac z gruzami i ze zrujnowanym budynkiem na rogu ulic Igielnickiej i Podwale Staromiejskie. W ciągu dwóch lat dziadek wybudował piekarnię i odbudował poważnie uszkodzony budynek przy ulicy Igielnickiej 1. Gotową posesję z zakładem przejął mój ojciec. W pod koniec lat 40. zaczęto go jednak gnębić domiarami, czyli wysokimi dopłatami do podatków, którymi władze komunistyczne starały się uniemożliwić działalność firm prywatnych, w tym rzemieślniczych. Co roku domiary były coraz większe. Nasilały się też kontrole, przeprowadzane przez urzędników z asyście milicjantów z karabinami, którzy zakuwali właściciela piekarni w kajdanki i zatrzymywali „do wyjaśnienia sprawy”. Józef Pellowski postanowił, że opuści kraj, co mógł zrobić tylko nielegalnie.

Jedyna droga ucieczki, dająca szansę na wyrwanie się z PRL, wiodła przez morze. W 1949 roku udało mu się, z pięcioma innymi osobami, dostać na barkę z węglem, płynącą z Gdańska do Szwecji. Schował w butach 200 dolarów i udał się do Nowego Portu. Na barce ukryty został z innymi uciekinierami w schowku wykonanym pod hałdą węgla. Na Zatoce Gdańskiej barkę zatrzymał jednak okręt patrolowy Wojsk Ochrony Pogranicza. Podczas jej przeszukiwania uciekinierów wykryto.

Pellowski z kolegami wylądowali najpierw w celach aresztu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Gdańsku przy ul. Kurkowej, a potem – na ul. Okopowej i we więzieniu UB w Starogardzie Gdańskim. Po brutalnym śledztwie, podczas którego zakatowano na śmierć jednego z jego towarzyszy ucieczki, Pellowskiego skazano. Dwa lata spędził w różnych więzieniach i w kopalni łupków zawierających uran,znajdującej się pod Głuchołazami.

W 2007 roku niespodziewanie wezwano mnie, jako świadka, do prokuratury Instytutu Pamięci Narodowej w Gdyni – wspomina Grzegorz Pellowski. – Okazało się, że rodzina zamordowanego kolegi ojca z barki, której ujawniono akta sprawy ucieczki, natrafiła na nasze nazwisko. Odnaleziono już oprawcę z Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza w Gdańsku. Jest to Kazimierz W., mający wtedy już 85 lat i mieszkający w Świnoujściu. W obawie przed procesem i skazaniem za zbrodnie komunistyczne, zasłania się on słabą pamięcią.

Powrót na swoje

Po wyjściu na wolność Józef Pellowski nie miał już piekarni, bo bezprawnie przejęła ją i użytkowała, jako zakład nr 34, spółdzielnia „Społem”. Sam otrzymał on nakaz pracy na Półwyspie Helskim, na którym zatrudniono go w piekarniach GS „Samopomoc Chłopska” w Jastarni i w Juracie. Potem przerzucony został do zakładu GS „SCh” w Wierzchucinie. Starał się jednak cały czas o zwrot swojej piekarni. Oddano mu ją w 1968 roku, po długotrwałych interwencjach i prośbach kierowanych m. in. do wojewódzkich władz partyjnych. Jednakże oddano tylko zakład i sklep, bo mieszkania w budynkach zajmowało już 8 dokwaterowanych lokatorów, a w lokalach użytkowych przy ulicy Igielnickiej były sklep monopolowy i zakład fryzjerski.

Całą nieruchomość firma „Pellowski”, prowadzona już przez Grzegorza Pellowskiego, syna Józefa, odzyskiwano etapami, aż do początku lat 90. Piekarnia Józefa Pellowskiego, jak wszystkie zakłady rzemieślnicze, obligatoryjnie należała do cechu zrzeszonego w Izbie Rzemieślniczej w Gdańsku. Zatrudniała kilkanaście osób, w tym uczniów odbywających praktyczną naukę zawodu. Mąkę i pozostałe surowce piekarnicze reglamentowano. Ich zakupienie wymagało posiadania oficjalnego przydziału. Kiedy mąki nie wystarczało, nabywano ją „nielegalnie” w sklepach spożywczych, w torebkach 1 – kilogramowych i przesypywano do dużych worków.

W piekarni wypiekano przede wszystkich chleb, na który, z powodu niedostatku na rynku innych produktów spożywczych, było ogromne zapotrzebowanie. Ubogi wówczas asortyment wypieków ograniczał się do pszenno żytnich chlebów praskiego i sandomierskiego, bułek maślanych, drożdżówek czy pączków. Na wypiekanie lepszych gatunków pieczywa, np. pszennych bułek paryskich, trzeba było mieć zezwolenie Wydział Handlu Urzędu Wojewódzkiego w Gdański. Ceny wyrobów piekarniczych i cukierniczych jagodzianek należało uzgadniać z władzami skarbowymi.

Pod ścisłym nadzorem

Rzemieślnicy byli zawsze kontrolowani przez urzędy skarbowe i inne instytucje kontrolne PRL – mówi Grzegorz Pellowski. – Poprzez przydziały surowców i narzucaną wielkość produkcji ograniczano rozwój ich firm. W latach 80. do zakładu ojca wkraczała o różnych porach dnia Inspekcja Robotniczo – Chłopska i szukała ukrytych surowców, bowiem spekulacja miała być powodem niedoboru towarów w sklepach. Inspektorzy chodzili po zakładzie i sklepie, poszukując dóbr, które mogły być schowane pod ladami. Z kolei kontrolerzy urzędu skarbowego sprawdzali kiedyś ilość mąki, jaką mieliśmy w magazynie. Było tego kilka ton w dużych workach. Kontrolerzy w garniturach pół dnia przerzucali i liczyli te worki. Potem byli biali jak nasi piekarze.

Piekarnia nie przynosiła dużych zysków, ale wypiekanie chleba było rentowne. Przed jedynym wówczas sklepem firmy ustawiały się kolejki klientów, a w okresach przedświątecznych „ogonki” prawie sięgały ulicy Rajskiej. Pieczywo z niedużych rzemieślniczych piekarni było zawsze smaczne i świeże, a z wielkich przemysłowych zakładów piekarniczych, których już nie ma, często zalegało na półkach sklepowych i nie cieszyło się uznaniem konsumentów.

W latach 80. rzemieślnicy solidaryzując się z strajkującymi stoczniowcami i pracownikami innych przedsiębiorstw, czynnie pomagając im w miarę swoich możliwości. Kiedy pod bramą Stoczni Gdańskiej nadano komunikat, że strajkującym potrzebny jest chleb, z piekarni „Pellowski” wyjeżdżał samochód dostawczy żuk wypełniony bochenkami. Do stoczni samochód wjeżdżał bramą nr 2, a opuszczał ją pusty bramą nr 3, od strony ul. Wałowej, mijając z obawą liczne patrole ZOMO. W 1988 roku chleb z firmy „Pellowski” przenoszony był w plecach pod stocznię przez harcerzy i przerzucany przez płot, w miejscach nie pilnowanych.

Rodzinna firma

Grzegorz Pellowski urodził się w Gdańsku w 1956 roku, rok po swojej siostrze. Oboje wychowywali się od dziecka najpierw w piekarniach, w których pracował ojciec, a później – we własnej. Gdy uczęszczali do szkoły, po zajęciach wykonywali w zakładzie proste parce, jak układanie bochenków lub bułek w koszach. Z wiekiem obowiązków im przybywało. Wakacje ograniczały się do dwóch, trzech tygodni spędzanych u babci w Lęborku.

Kiedy miałem 18 lat, po ukończeniu szkoły średniej, mogłem zostać współpracownikiem ojca – zaznacza Pellowski. – Przystąpiłem też do egzaminu czeladniczego, a po trzech latach – do mistrzowskiego w zawodach piekarz i cukiernik. Piekarnię przejąłem po ojcu w lutym 1989 roku. Niestety, nie doczekał on upadku komunizmu oraz przemian politycznych i gospodarczych w Polsce, które pozwoliłyby mu na rozwinięcie firmy. W rodzinnym zakładzie Grzegorza Pellowskiego pracuje jego żona Katarzyna, córka Karolina i jej brat bliźniak Mateusz oraz syn Jakub z żoną Karoliną a także synowa Justyna.  Każdy ma swoje obowiązki. Dziś w piekarni, sklepach, kawiarniach i kateringu firma zatrudnia ponad 200 pracowników. Asortyment wyrobów piekarniczych, cukierniczych i gastronomicznych obejmuje 750 pozycji.